Zuzanna Zajkowska - fotoreportaż ze światów równoległychZacumowałam do miasta duchów, niegdyś portowego ośrodka przemysłowego, które w skutek niewyjaśnionych okoliczności opustoszało. Odrapane, murowane lub drewniane chałupy, zlepek potworków architektonicznych, zdawały się nieść podmuch demonicznego wiatru, złego przeczucia. Zatopiłam się w dziwacznych majakach, widmie rozpaczy. Duchy uwięziły mnie w zanurzonych pod wodą ruinach — więzieniu dla wzburzonych rebeliantów, walczących z ograniczeniami wyobraźni. Jedyna droga ucieczki – tunel – prowadził przez nieskończone morze światów równoległych. Spirala, przeplatających się światła i mroku, zahipnotyzowała mnie, nie pozwalając wyrwać się z macek potwora.Nagle, wyciągnięta przez niewidzialną siłę z odmętów umysłu – wróciłam do świata żywych. Ku wielkiemu zaskoczeniu odnaleziona w przybrzeżnym lesie pełnym rzeczywistych bunkrów z tajemnymi symbolami, alfabetem tubylców. Trawa pode mną zdawała się szepczeć moje imię, kierować prosto w paszczę niezbadanego lądu, punktu styczności z wszechświatem. Natura chciała pożreć moją esencję, wypluwając kości - miałam zespolić się z nią na wieczność. Oszołomiona, pozwoliłam zrabować moje człowieczeństwo, całkowicie sobą zawładnąć – poszybowałam ku przygodzie.
Zacumowałam do miasta duchów, niegdyś portowego ośrodka przemysłowego, które w skutek niewyjaśnionych okoliczności opustoszało. Odrapane, murowane lub drewniane chałupy, zlepek potworków architektonicznych, zdawały się nieść podmuch demonicznego wiatru, złego przeczucia. Zatopiłam się w dziwacznych majakach, widmie rozpaczy. Duchy uwięziły mnie w zanurzonych pod wodą ruinach — więzieniu dla wzburzonych rebeliantów, walczących z ograniczeniami wyobraźni. Jedyna droga ucieczki – tunel – prowadził przez nieskończone morze światów równoległych. Spirala, przeplatających się światła i mroku, zahipnotyzowała mnie, nie pozwalając wyrwać się z macek potwora.Nagle, wyciągnięta przez niewidzialną siłę z odmętów umysłu – wróciłam do świata żywych. Ku wielkiemu zaskoczeniu odnaleziona w przybrzeżnym lesie pełnym rzeczywistych bunkrów z tajemnymi symbolami, alfabetem tubylców. Trawa pode mną zdawała się szepczeć moje imię, kierować prosto w paszczę niezbadanego lądu, punktu styczności z wszechświatem. Natura chciała pożreć moją esencję, wypluwając kości - miałam zespolić się z nią na wieczność. Oszołomiona, pozwoliłam zrabować moje człowieczeństwo, całkowicie sobą zawładnąć – poszybowałam ku przygodzie.