Karolina Jaklewicz, obraz
Mój dadi jest kochany. Słodki dadi.
Chyba odwiedził myjnię, zanim po mnie podjechał, bo fura była cała lśniąca i pachnąca. Najpierw zabrał mnie na kolację, co było sprytne, bo inaczej musiałby słuchać mojego marudzenia przez cały wieczór. Sushi na Błoniach, sashimi i nigiri bez końca, asahi super dry. Potem krótki spacer po parku, ostatnie ciepłe dni, dzieciaki się taplają w sadzawce, jakiś festyn, ogromna wata cukrowa.
Znowu w samochód i do teatru. Sala jak bombonierka, na scenie „Dziady”, które przecież pamiętam ze szkoły, a jednak inne. Konrad jest kobietą, świat na opak. Bardzo mi się podoba.
W końcu na rynek, w hotelowym barze kolorowe drinki, dostaję prezent – zegarek z różowego złota.
Dadi, kochany dadi. Nazywam go tak z czułością, a on się oburza. Prosił przecież, żeby tak do niego nie mówić. A prosił, prawda. On o wszystko prosi. Poprawiam się zatem. Żaden dadi, po prostu Tadzio. Może nie amant, ale w takie dni pięknieje mi w oczach.
A dzień zaczął się przecież okropnie.
i wanna fuck your ass
Uśmiechnąłem się.
i wanna fuck it so hard
Póki co wszystko w normie.
i wanna see you cry
i need to see it
Gościu jest chyba zbyt intensywny.
i wanna shove my dick up your ass and fuck it till it explodes
i wanna see blood and shit
Zbanowałem go. Pierdoleni Amerykańce. Zachciało mi się pracować przed południem.
Na szczęście jest dadi. On ma, jak mówi, wrażliwą duszę. Jest człowiekiem teatru. Wie, że prośbą zdziała więcej niż żądaniem. Już na trzecim spotkaniu poprosił, żebym nie widywał się z nikim innym. Przed kamerką mogę robić co chcę, ale żeby nikt inny mnie nie dotykał. Taki był tym przejęty, że się natychmiast zgodziłem. Nie musi przecież wiedzieć wszystkiego.
Spytałem go, czy mnie podgląda czasem na tej kamerce. Zaprzeczył i się zaczerwienił. No jasne. On ma totalnie niepokerową twarz. Nie wiem, jak się ze mną kryje przed rodziną.
Trzy razy mi tłumaczył czym się zajmuje w pracy, ale dalej nie rozumiem. On zresztą wcale nie lubi o tym mówić, bo go to nudzi. Woli rozmawiać o teatrze. Jak się upije, to czasem mu sią włącza taki demencyjny tryb, że gada o tym w kółko. Potrzebuje tego bardziej niż seksu. Mi to nie przeszkadza, słucham.
Dzisiaj będzie seks. Wielki seks rocznicowy. Zabrał ze sobą gadżety, masażery, cock ringi. Chce, żeby było mi dobrze. Jest.
***
Sylwia ostatnio się przebranżowiła. Wyjaśniła mi, że jest staromodna i woli pracować z ludźmi. Daje mi znać, kiedy przychodzą klienci, żebym się nie pałętał po mieszkaniu. Średnio mi się to podoba, płacimy przecież pół na pół, ale co ja jej będę przeszkadzał, jak dziewczyna robi karierę.
Ja jej dla odmiany musiałem wyznaczyć grafik wychodzenia na balkon. Nie może mi co godzinę łazić za plecami, jak jestem live, bo chce sobie zapalić.
Namawiam ją, żeby rzuciła te śmierdziuchy, ale skutecznie się opiera. Gorzka kawa i śmierdziuchy na balkonie, a w pokoju cięte kwiaty i świece zapachowe. To jest właśnie cała Sylwuś.
Moglibyśmy się zamienić pokojami, ale za bardzo lubię ten balkon. Lubię na niego wychodzić i sobie przypominać, gdzie mieszkam. Park, Wisła i biurowce na drugim brzegu. Ludzie siedzą w kawiarni, tramwaje przejeżdżają po moście.
Miałem zaraz startować z programem, więc przyszła się napalić na zapas. Usiadłem obok niej.
– Ubierz się, chłopcze – ofuknęła mnie, bo byłem w samych gaciach.
– Jest dobrze, rześko.
– Siurek ci się skurczy.
Miała trochę racji, ale nie szkodzi.
– Ty lepiej popatrz na to.
Podsunąłem jej zegarek pod oczy.
– O Jezu, ale piękny. Daj.
Zdjąłem, założyła sobie.
– Już jest mój.
– Chyba zdurniałaś.
– Ale będziesz mi pożyczał?
– Będę ci wypożyczał za grube pliki banknotów.
– A to idź. – Oddała mi. – To sama sobie taki kupię.
– To se kup.
– Dzwoniła do mnie właścicielka.
– I co?
– Po pięćset złotych od osoby.
– Ja pierdzielę. I co myślisz?
– Patrzyłam na oferty.
– To samo albo gorzej?
– No właśnie.
– Ja bym został. Chyba, że ty…
– Nie, ja zostaję.
– To załatwione. Daj jej znać.
– Dam.
Popaliła, popaliła i poszła. Ubrałem się, żeby było co zdejmować, puściłem muzykę i zacząłem show. Na spokojnie, przede mną cały wieczór. Dzisiaj będę trudny do zdobycia. Ułożyłem się w łóżku jak te baby na obrazach. Moja ulubiona pozycja. Dowód na to, że można leżeć władczo.
Drzwi od mieszkania otwierały się, zamykały, ktoś tam gadał, ktoś brał prysznic, ale nie zwracałem uwagi. Jej pokój jest i tak po drugiej stronie korytarza. Ja tu mam robotę do zrobienia. Dla niepoznaki puszczam ruski rap. Czas mija przyjemnie.
Krzyknęła. Zamarłem.
Byłem już golutki i prawie dochodziłem, gość na privie sypał hajs.
Wściekłe słowa. Znowu krzyk. Ściszyłem muzykę, podszedłem do drzwi. Coś tam się kotłowało.
Wróciłem na łóżko. Nasłuchiwałem. Chyba by mnie ostrzegła.
Przekleństwa. Krzyki.
Siedziałem bez ruchu. Patrzyłem na drzwi.
Gościu na czacie dobijał się i dobijał. Sypał hajs. Założyłem słuchawki. Przeprosiłem go.
Serce waliło szybciej niż bit. Doszedłem.
Potem jeszcze długie afterparty, nim odważyłem się wszystko wyłączyć. W mieszkaniu było cicho.
Rano Sylwia jadła w kuchni płatki z mlekiem. Oglądała coś w telefonie.
– Chcesz?
– Zrobię sobie.
Przyjrzałem się jej uważnie, ale dyskretnie. Żadnych śladów. Siedziała i jadła te płatki, jak zawsze. Siedziała, jadła i skrolowała instagram.
***
– Tadzio, mówiłem ci o moim kocie?
– Hmm, tak.
– A co ci o nim mówiłem?
– Noo, że miałeś kota jako dzieciak. Białego, prawda? Że go bardzo kochałeś, ale potrącił go samochód.
– Zniknął i podejrzewaliśmy, że potrącił go samochód.
– To przepraszam, źle zapamiętałem.
Poszliśmy do cocktail baru na Węgłowej. Ciemne drewno, głęboka zieleń, aksamitne fotele, drinki na bazie whisky. Dadi at his finest.
Tempo, w jakim opróżniłem pierwsze dwie szklanki, wyraźnie go zaniepokoiło.
– Próbujesz się upić?
– Tak.
– Dobrze. – Skinął na kelnera. – Co chcesz?
– To samo.
Siedzieliśmy w głębi lokalu, z dala od okien, w przyjaznym półmroku.
– Powiesz mi, o co chodzi?
Widziałem, że się boi.
– O nic złego, naprawdę. – Złapałem go za rękę, ale zaraz puściłem, bo nadchodził kelner. Postawił na stole kolejnego drinka. – Dziękuję.
– Dobrze, nie ma pośpiechu. Powiesz, jak będziesz gotowy.
– Może ty coś opowiesz?
– Chyba wolę posiedzieć w ciszy.
– Okej.
Ja też myślałem, że tak wolę, a jednak cisza mnie przygniotła.
– No słuchaj, to jest strasznie głupia historia. Trochę ci wcześniej skłamałem jak było z tym kotem. Właściwie to była kotka.
– Bianka.
– Tak, Bianka. Już ci kiedyś mówiłem, znajda spod lasu. Mój stary kiedyś wrócił nawalony z grzybów i przyniósł ją w koszyku. Chodził na te grzyby na poligon, dobrze że mu nigdy nogi nie urwało, bo wiadomo, że najlepsze grzyby rosną na poligonie i żółwie ich bronią karabinami.
– Żółwie?
– Żandarmeria wojskowa. No nieważne, lokalny folklor. Ta kotka była z nami sporo lat, zdążyłem przy niej dorosnąć. Była prawie jak pies, zawsze reagowała na swoje imię, przychodziła na żądanie, nie srała nigdy po kątach, tylko dawała znać, że potrzebuje wyjść. Wypuszczaliśmy ją przez balkon. Zeskakiwała na dół, wracała z myszami i jaszczurkami bez ogona. No wiesz, jak to kot.
– Domyślam się.
– Kiedyś poszła i nie wróciła. Nie było jej kilka tygodni. Stwierdziliśmy, że musiało ją coś walnąć, bo to normalne przy tych wychodzących kotach, one się wiecznie pakują pod koła. Ja już wtedy miałem osiemnastkę, to niby tak bardzo się nie przejąłem. Tylko że tak naprawdę wróciła.
Dadi zmrużył oczy.
– Mhm.
– Siedziałem sam w domu i coś tam robiłem, nie wiem, pewnie słuchałem muzyki i oglądałem pornole, ogólnie bawiłem się w najlepsze. Na balkon się wychodziło z mojego pokoju. No i wreszcie ją zobaczyłem. Biały kot idący przez śnieg. Ucieszyłem się jak głupi, ale coś było bardzo nie halo. Szła tak powoli, z opuszczonym pyszczkiem. Podeszła tak na trzy metry do balkonu i położyła się w tym śniegu, schowała pysk między łapkami. Wybiegłem w kapciach, okrążyłem blok, z bliska zobaczyłem, że zostawiała ze sobą czerwone plamy. Marzec był, leżała, kurwa, w przebiśniegach. Podszedłem od tyłu, spróbowałem pogłaskać, podniosła łeb, czerwona jama w miejscu zębów, zacharczała. Nikogo nie było dookoła, wiesz? Nikogo na chodniku, nikogo na balkonach…
– Co zrobiłeś?
– Wróciłem do domu. Nie wiedziałem, co robić. Zadzwoniłbym do weterynarza, ale nie miałem pieniędzy. Zadzwoniłbym do ojca, ale on by ją kazał zakopać. Żywcem by ją zakopał, bo zwierzę jest spoko, dopóki nie stanowi problemu. Czekałem, aż coś się wydarzy. Może ojciec wróci i coś zrobi, cokolwiek. Może ktoś przejdzie chodnikiem i ją zauważy. Może jakiś sąsiad. Ale nikt, kurwa, nikt. W końcu podniosła się i takim chybotliwym krokiem poszła w drugą stronę. Tam, skąd przyszła. Stałem przy drzwiach od balkonu i patrzyłem za nią, aż znikła za sąsiednim blokiem. Wtedy poczułem ulgę.
Dadi pochylił się do mnie, pogłaskał mnie po ramieniu.
– Mogłeś ją zabrać do domu – powiedział.
Zmroziło mnie.
– Mogłem.
***
Zrobiłem sobie wolne. Cały dzień rozbijałem się samochodem po mieście, próbowałem rozjeżdżać przechodniów, czyściłem dzielnice z gangusów. Sylwia gdzieś wybyła. Czekałem, aż wróci.
Drzwi się otworzyły. Słyszałem szelest toreb. Od razu poszła do kuchni, zaczęła tłuc garnkami, stawiać coś na kuchence. Dałem jej kilka minut.
– No cześć, Sylwuś. – Wszedłem prosto w zapach pierogów.
– No hej.
– Słuchaj… Czy możesz usiąść?
– Widzisz, że gotuję. Chcesz?
– Nie, dzięki. – Stanąłem przy niej. – Musimy porozmawiać.
– Teraz?
– No przecież teraz.
– To mów.
Przebierałem palcami we włosach, zbierając się na odwagę.
– To jest ogólnie ciężki temat.
– Widzę. Co się dzieje?
Gapiłem się w garnek, gdzie w mętnej wodzie lekko kolebały się pierogi.
– Słuchaj, już od jakiegoś czasu chciałem o tym porozmawiać. Musisz się wyprowadzić.
– Co?
– To nie może tak dalej wyglądać. Nie będziesz mi mówiła, kiedy mi wolno wychodzić z pokoju.
– Nie rób dramy, nie chcę peszyć klientów. Mówię im, że za ścianą mieszka koleżanka, to im się nawet podoba.
– Super, Sylwuś, ale tak będzie wygodniej dla ciebie i dla mnie. Chyba ma więcej sensu, żebyś mieszkała sama?
– Dobrze, chłopcze, tylko dlaczego to ja mam się wyprowadzać? Umowa jest na moje nazwisko. Twój dadi nie wynajmie ci jakiejś kawalerki?
– Bądź rozsądna, przecież to ma więcej sensu.
– Bądź rozsądna, kurwa. Ja się tutaj wprowadziłam pierwsza, jakim prawem ty mi się każesz wynosić? Jak ci przeszkadza, to sam się wyprowadź.
– Mówię ci, jaka opcja ma najwięcej sensu.
– Może ma. – Zdjęła garnek z kuchenki, rzuciła go do zlewu, poszła do pokoju.
Wyłączyłem palnik. Ja się będę wyprowadzał. Dadi mi, kurwa, wynajmie mieszkanie.
Poszedłem na tramwaj. Napisałem do Tadzia:
halo możemy pójść teraz na kawę? będę za 20 min
Odpisał:
ok nie ma problemu
Zanim wyszedł z biura, stałem już przed kawiarnią po drugiej stronie ulicy. Pomachałem mu. Usiedliśmy w środku.
– Nie chcę tego. – Zdjąłem z ręki zegarek i położyłem przed nim.
– Dlaczego?
– Nie chcę. Czuję, że jestem ci winny za dużo.
– Nic mi nie jesteś winny. To prezent.
– Mówię, że nie chcę. Nie wiesz, że prezenty mogą być obciążeniem? No to już wiesz.
– Jest twój.
– Dobra, kurwa. – Sięgnąłem z powrotem po zegarek. – To dam go Sylwii.
– Nie. – Wyrwał mi go z ręki.
– Jak to nie?
– Nie będziesz go nikomu dawał.
– Przecież jest mój.
– Jest twój, ale nie po to, żebyś go komuś dawał.
– Oddaj. – Próbuję go zabrać.
– Uspokój się – podnosi głos. Jest cały czerwony.
Tadzio, wyluzuj. – Odchylam się na krześle. – Po co tyle nerwów? Od kiedy to zrobiłeś się taki wyczulony na punkcie spraw materialnych?
– Czy ty myślisz, że ja śpię na pieniądzach?
– Nie wiem, na czym śpisz. Wiem z kim.
– O co ci chodzi?
– Nie wstyd ci sypiać z takim chłopcem?
– Nie jesteś chłopcem, jesteś dorosłym człowiekiem.
– Niewiele starszym od twoich synów.
Zdębiał.
– Czy ty mnie próbujesz szantażować?
– Absolutnie nie. Mnie tylko ciekawi jak się z tym wszystkim czujesz. Podglądałeś swoich synów pod prysznicem?
– Uspokój się.
– No przyznaj się. A jak się w ogóle dowiedziałeś, że będziesz miał synka, to bałeś się, że będzie miał takiego samego małego kutaska jak twój?
– Boże…
– Powiedz, sprawdzałeś z troską czy im rosną? Nie było ci głupio przekazywać takich chujowych genów? Wiedzieć, że będą się wstydzić całe życie?
Nic nie odpowiada.
– A myślisz, że oni się zastanawiają, czy takie małe fiuty to mają po ojcu? Obwiniają cię? Mają do ciebie żal?
Ciemno przed oczami. Ból.
– Bijesz jak pizda – wycharczałem.
Wstałem, półprzytomny i półślepy poszedłem do łazienki. Stanąłem przed lustrem, zaczekałem chwilę, aż przestanie mi się kręcić w głowie, wyszczerzyłem usta. Krew spływała skądś, z warg, z dziąseł, zalewała zęby, kapała do zlewu.
Jakiś typ wszedł, spojrzał na mnie i zamknął się w kabinie. Patrzyłem, jak cieknie krew, a on zaczął srać.
Wyszedłem. Tadzia już nie było.
Chyba stałem się mężczyzną.