Olaf Brzeski
Derwisz
Trzepotałem skrzydłami
wisząc głową w dół
gdzieś w Granadzie,
w X wieku. To stan umysłu
nosiciela matematyki, krzewiciela
dobrych manier ze środowiska
alabastrowych czarek i karawany eteru.
Nigdy jej nie zobaczycie,
stoicie za daleko i nawet nie macie takich nóg,
żeby tu podejść i mnie złapać, gdy tak lecę z głową w dole.
Byłem kiedyś waszym obrazem, ale zacząłem mówić.
Przemierzałem wasze sklepy, wasze
małe interesy, próbowaliście mnie nauczyć
jak suszyć organy, ale nic nie dotarło.
Leci Elvis i wibrują mi raz same uszy,
a raz cała moja górna połowa.
Mam kilka niedrożności energii,
ratuje mnie niebo pod stopami
i źródła wody nad głową.
Pracuję w wiklinie
Plotę słowa dla krów i kur,
które wyjadają mi wszystko z talerza.
Daję im moje urywki
dróg między domem a przystankiem,
czytanie Rabelais w autobusie,
podążanie
wąskim
szlakiem
świętego Jana od Krzyża,
wrzask w las i upadanie w trawę.
Torquato Tasso nigdy nie dał aż tyle.
Nawet na najwęższym odcinku szlaku,
gdy ręce trzeba już zwinąć do płuc,
a te nie mają się czym napełnić,
daję znacznie więcej i czuję rozkosz.
Ketoprofen
Stwierdzam po namyśle,
że pod względem wizji
ketoprofen przebija ascezę.
Silnik pomiędzy jest różowy
jak bańka świńskiego mleka.
Głośne tyknięcie obwieszcza zapalenie
podłogowej lampy z pozycji siedzącej.
To, co pomiędzy to kula szarej magmy,
która roztopi ci toster i kawiarkę,
samochód i garaż,
roztopi ci życie.
10 lub 24
Jak z dyskografiami potężnych zespołów,
o wielkich, głębokich rękach, nogach biegnących
przez setki mil do perfekcji, mierzę się z tobą,
ogromniejący widoku, pęczniejąca banio
czuć i pragnień. Jak na wyspach, które nigdy
się nie ugną, bo ich organy są podwodną łodzią:
niewidoczną, ale wywracającą na nice porządek,
roztapiającą wszystko na swojej trasie.
Dziewczyny jedzą watę cukrową latem, dziewczyny czytają
naukowe traktaty, chłopcy co miesiąc zmieniają ubrania,
co rok samochody, dziewczyny chodzą do drogich klubów
wokół katedr i głównych urzędów, chłopcy jeżdżą tramwajami
w grupach, mówią: prego prego, nie wiedząc za Chiny co to znaczy.
Wyrzucają śmiech wszystkimi oknami.
Ląduje tam, gdzie reszta,
na najdłuższym brzegu kropki.
Życie galwanizowane
Na grudzień będziemy mieć
usta wypełnione złotem,
aż po gardło, po podłogę.
Punc na oczodoły, na uszy,
aż filigrany dyrygują gestami,
które mogę zaraz wykonać
czesząc tygodnie, czesząc palcami,
bo to wyjątkowy czas, nadchodzi grudzień,
w oskrzelach pływa bursztyn, jeszcze złota i tlenu,
więcej złota i tlenu, proszę,
więcej tlenu.