Bierzcie co chcecie, pod stołem znajdziecie kartony. Matka pędziła pomiędzy pokojami, w każdym z nich pozostawała po niej prawa ręka, która wydawała się nie nadążać za resztą ciała. Jej głos wlatywał w szczelinę nierówno złożonej meblościanki, kołysał metrowymi liśćmi babcinej paprotki. Niczego nie potrzebuję, kuzynka pierwsza weszła do kuchni. Słyszałam, jak otwiera szafkę za szafką, przesuwa talerze. Szukała Raczków, czy może ukrytych pieniędzy, nie pamiętałam po co sięgała tam kiedyś babcia. Wybrałabym Raczka, takiego zamkniętego, który nie rozwinął się przypadkiem w tłumie. Babci dłoń mieściła ich dokładnie siedem. Niczego tu nie ma, kuzynka przeszukiwała szafki szybciej, dyszała przy każdym skłonie głośniej. A jednak pieniądze. Skąd u niej pomysł, że babcia pozwoliłaby dotykać brudnym banknotom talerzy. Zawołałam przez dwa pokoje i łącznie trzy ściany: Zabierz swój kubek. Ten z żabą, nie dopowiedziałam. Liczyłam, że kuzynka spamięta, który był jej i nie zabierze tygrysa. Kuzynka wyszła z kuchni o pustych rękach, włożonych w kieszenie za małych spodni. Nadgarstki bielały cienką linią, ale ona sama nie miała na twarzy żadnej emocji, jakby wszystko, czego przed chwilą szukała, straciło znaczenie. Stanęła koło mnie, jak zawsze przykleiła swoje ramię do mojego ramienia, ale dłoni z kieszeni nie wyjęła.
Bierzcie co chcecie, byleby szybko. Dużo czasu nie mamy. Za chwilę przyjedzie Lusia i Filo, pobiorą wszystko. Lusia, siostra mamy, miała połowę praw do pozostałości po babci, ale z jakiegoś powodu, to my miałyśmy wziąć to, co chcemy, pierwsze. Dłonie matki pakowały ogromną donicę ze starą draceną do plastikowego worka, a głowa doglądała maszyny do szycia, czy sprawna. Czy się do czegoś jeszcze nada, może do handlu. Czarny worek zamrugał do mnie pęknięciem, zaproponowałam zatem, że ja przejmę dracenę. Matka odsunęła nogą donicę w moją stronę, a jej dłonie narzucały kolejny mroczny płaszcz z plastiku, tym razem na maszynę. A jednak do czegoś się nada. I jeszcze ten fotel, pokazała na niego palcem. Nie jest taki znowu najgorszy. Która z was przygarnie pamiątkę po babci?
Wyszłam do kibla. Powiedziałam, że idę do kibla i zamknęłam się w łazience babci, w której pozostał dywan siwych włosów i lepki kurz. Na półce stało kilka otwartych kremów, jeden puder, wszystkie pamiętam dokładnie, to znaczy z czasów, gdy jako ośmiolatka przychodziłam do babci i zostawałam czasami na noc. Po wieczornej kąpieli wcierałam w siebie trochę jej kremu, ten krem pachniał jej skórą. Długo nie chciałam wierzyć, że jest odwrotnie. Fotel na pewno weźmie Lusia, matka wydarła się informacyjnie w eter. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy nie, ale dla pozorów spuściłam wodę. Jeśli powtórzy to raz jeszcze w pokoju, to znaczy, że na złość Lusi powinnam wziąć ten pierdolony fotel, a potem pozbyć się go i nie opowiadać o tym matce. Byleby tylko nie wzięła fotela Lusia. Wtedy pomyślałam, że kiedy Lusia przyjedzie do mieszkania swojej matki, nie zastanie tam niczego prócz brudnych zasłon i zabudowanej kuchni. Stół, krzesła, cała zastawa, lodówka, pralka, no i maszyna do szycia - to wszystko wędrowało schodami na cudzych rękach do Transita matki. Rodzinne pamiątki trafią w matczyne ręce, które biorą co chcą.
W moje ręce musiała trafić zatem ukryta kasa.
Nie wzięłabym jej dla siebie. To znaczy, nie żebym nie potrzebowała. Kilka tysięcy uratowałoby mi kilka miesięcy, albo zafundowało kilka wyjazdów. Worek pod draceną roześmiał się do rozpuku, musiałam od matki wziąć nowy. Nie wzięłabym kasy dla siebie. Wiedziałam jednak, że jak nie znajdę kopert, to znajdzie je matka. Jak znajdzie je matka, to Lusia nie dostanie ani złotówki. Nie wiedziałam, czy ja bym się podzieliła, ale z jedną osobą musiałam, żeby w ogóle móc utrzeć matce nosa.
Szturchnęłam ramieniem kuzynkę.
Gadaj, co tam znalazłaś. Nie powiedziała, że nic, tylko, że chyba mnie pojebało. Stare talerze, za talerzami syf. Zapytała, czy czuję, że my z takich talerzy u babci obiad jadłyśmy. Nie czułam. Kochałam jej rosół, kluski i udka. Brud nie zepsuł mi smaku wspomnienia, gdy raz na kluski wylałam pół sosjerki i nie starczyło sosu dla reszty. Nie pytam o brudne naczynia, tylko o to, co masz w kieszeni. Grubo z nią pojechałam, teraz czekałam na zonka. Sama byłam sobą zdumiona. Kuzynka wyciągnęła dłonie, a wtedy jej kieszeń stała się płaska. Nie zmieściłyby się tam nawet białe kulki po spranej chusteczce. Nie bierzesz niczego? Mam w to uwierzyć, pytałam drwiącym spojrzeniem kogoś, kto wie, że za chwilę przegra, ale nie jest mu tego szkoda. Nie no, biorę. Twoja matka zmusiła mnie, żebym wywiozła do siebie fotel.
No to posłuchaj.
Szukaj. Ty pościel, ja ręczniki.
Znalazłaś coś?
Bierzcie co chcecie.
Bierzcie co chcecie.
Bierzcie co chcecie.
Mam.
Znalazłam trzy koperty wciśnięte w metalową puszkę po maślanych, niemieckich ciastkach. Kto trzyma tyle kasy w jednym miejscu. Zgarnęłam koperty za pasek spodni, puściłam oko pospiesznie do kuzynki, żeby wiedziała, że się podzielę. Pod tanią koszulą z sieciówki trzymałam kilka wypłat matki, a mimo to poszłam spokojnie po przysposobioną godzinę wcześniej dracenę i przesunęłam ją w kierunku wyjścia, żeby matka wiedziała, że coś sobie wybrałam. Tyle wystarczy, byleby szybko się tego pozbyć. Matka sprawdzała rok produkcji maszyny i za ile schodzą w necie. Nie była pewna, czy brać, czy nie brać. Lepiej byłoby sprawdzić, czy się opłaca. Mogłabym powiedzieć jej, żeby dała już spokój. Albo odkupić od niej maszynę. Nie potrzebowałam maszyny. Nie potrzebowałam też kasy babci.
Puszka jednak została otwarta. Nie mogłam się już wycofać.
Dopiero kiedy wyszłam na klatkę, zaczęłam normalnie oddychać. Wdech, wydech, nie spadnij ze schodów. Donicę trzymałam przed sobą, pot spływał po plecach. Jeszcze dwa piętra i wróci powietrze w płucach, wyrzucę z siebie to umieranie i szajs, jaki człowiek po sobie zostawia. Co ci strzeliło do głowy, babcia, żeby cały ten szmal upchać do jednej puszki. Mogłaś zrobić nam psikus, albo pozostawić w niewiedzy, ile kasy zostało jeszcze do znalezienia. Może i Lusia miałaby wtedy szansę cokolwiek znaleźć. A tak to ja muszę zadecydować, komu w przyszłym roku zaświeci egipskie słońce, a komu nic nie osuszy policzka po twojej śmierci. Nie musiałabyś, gdybyś tych pieniędzy przed chwilą mi nie ukradła, zasyczała do ucha babcia. Zamknięte koperty wypadły prosto pod moje nogi. Dracena złamała kark na parterze. Długie liście wyglądały jak włosy ofiary, której ciało odwiedzi za chwilę śledczy. Roślina umierała, a ja udawałam, że mi na niej zależy, więc gładziłam delikatnie jej liście i ocierałam w nadziei, że to pomoże. Dopiero kiedy koperty wróciły na swoje miejsce, podniosłam usmoloną z czarnej ziemi donicę. Nie było w niej życia. Życia tak samo nie było we mnie. Liczyło się tylko to, czego już nie ma.