wymięty las
porządek ścisnąłby pień, gdyby nie para chrząszczy pod parasolem.
zgrzyt w zawiesinie, przymrużone oko lampy. okruchy się dymią.
widziałam tunel, który milczał i widzę tunel, który płacze.
ludzie pielący pamięć nigdy nie podróżują, nadzorują grządki.
kiedy przestanie padać, lampa opuści skorupę.
przestawianie konewki
mówiła, że nie wolno stawać na studni.
wolno w las ściskać zeschły dom.
kobieta ma dwa orzechy:
sierpień zalega w tylnej bramie.
kroczą przez korzeń, stają się gniazdem.
wakacje ugrzęzły
z radia wyjmuje malowane płoty, rdzawe huśtawki. babcia nosi stanik,
żeby się nie zapaść. byłam mała i myślałam, że kołtun należy rozcierać.
widziałam rybę ślęczącą na kamieniu, wyplutą przez rzekę, jej wymięte oko.
teraz patrzę w strych, wewnątrz migoczą odłamki.
dziewczynka wrzuca kamień do rzeki, wystawia język, po czym zadowolona odchodzi
pająki rozkładają płoty i zawsze im ktoś przeszkadza.
wbijanie szyjek między kładki: jeszcze się spotkamy,
być może w piątek, być może w środku
i z leżenia robi się falowanie. tak jakby w uchu
stado urwisów w jaskrawych kamizelkach pompowało zjeżdżalnie.