ilu. Malwina Hajduk
[Erotyk jako gatunek w polskiej poezji ostatnich trzydziestu lat nie cieszył się dużą popularnością. A jednak zainteresowanie erotyzmem, cielesnością czy pornografią literacką, przejawiające się w twórczości autorek i autorów niejednokrotnie bardzo od siebie różnych, jest istotnym elementem krajobrazu poetyckiego. Antologia polskiej poezji erotycznej w odcinkach stanowi próbę pomyślenia, w jaki sposób erotyzm funkcjonuje w rodzimej liryce, zwłaszcza najnowszej. Każda odsłona cyklu składa się z jednego wybranego wiersza i krótkiego komentarza. Odcinki, choć w zamierzeniu autonomiczne i doraźne, razem tworzą katalektyczną (tj. złożoną z katalektów) mapę rozmaitych form erotycznych.]
Laura Osińska
[ ]
motto z Seamusa Heaneya
próbuję opisać twoje ciało ale
umiem tylko kroić na kawałki i porównywać
szczupłe ramiona żyły przyczajone pod skórą
wypukłe gorącem czerwcowych popołudni
rzeki którymi pod prąd do źródła
twoja twarz z profilu i napięty jak struna
sternocleidomastoideus
rozpięty od głowy po mostek jak mocny sznur
klatka piersiowa przepastna katedra o żebrowym sklepieniu
pod którym chciałabym zwinąć się w kłębek
kolumna kręgosłupa organy wyrostków kolczastych
nie ma piękniejszej świątyni
nie ma świątyni
nie ma
[twoje ciało białe wrzeciono wąski kryształ wbity w łóżko
szpilka którą nakłuwam cierpliwie moją skórę
gęsto miejsce przy miejscu]
Czy wiersz czerpiący z tego, co nieerotyczne, niepoetyckie, może być erotykiem? Czy da się mówić o miłości słowami, które nie odnoszą się do dyskursu miłosnego? Opisać ciało – to konkretne, tak świetnie znane ciało – przy pomocy języka anatomii; języka sterylnego, technicznego, pozbawionego kulturowego bagażu literackich tradycji, idiolektów, uzusu? Wszystko to źle postawione pytania. Bo czy można stworzyć erotyk, który będzie powtarzać wyłącznie utarte schematy mówienia o uczuciu i cielesności? Być może klisze nadają się do konstruowania okolicznościowych laurek, ale same w sobie, pozbawione przeciwwagi, nie udźwignęłyby dwuznacznego potencjału erotyzmu, zwłaszcza wówczas, gdy stawką – jedną ze stawek – jest poszukiwanie języka do wyrażenia doświadczenia, które praktycznie rzecz biorąc nie posiada w polszczyźnie (prawie) żadnych punktów odniesienia.
Laura Osińska rozpina ciało wiersza nad pustą przestrzenią tego, co niedomówione, i tego, co niewymawialne. Między krawędziami języków, z których każdy – zarówno poetycka metafora, jak i anatomiczna metodyczność terminów – okazuje się niewystarczający, by opowiedzieć o tym, że „nikt tak jak ona nie stał, nie siedział, nie klęczał, nie leżał w zmiętej pościeli, nikt tak jak ona nie układał ust podczas jedzenia mandarynki”. Na nic – zdawałoby się – tytuł, który jest i którego równocześnie nie ma, będący w gruncie rzeczy precyzyjnym piktogramem, wskazującym na podobieństwo, przyciąganie, ale również brak (także brak adekwatnego języka), oddalenie, osamotnienie. Na nic motto – zamarkowane, a przecież pełne mniej lub bardziej konwencjonalnych siatek znaczeniowych, które moglibyśmy na własny użytek podłożyć w miejsce przepastnego w swojej nieokreśloności odesłania do Seamusa Heaneya (także tego polskiego, z tłumaczeń Stanisława Barańczaka lub Piotra Sommera, z Wierszy pod dotyk Jerzego Jarniewicza). W zetknięciu z doświadczeniem poetyckie strategie wydają się bezużyteczne, języki wyświechtane, a tradycje pełne miraży, bo czym innym, jak nie mirażem właśnie, niespełnioną obietnicą, jest przywołany przez Osińską w komentarzu do wiersza cytat z Heaneya: „Czuję tamto szarpnięcie/ postronka/ na jej szyi, wiatr / na jej nagich piersiach// ściągający sutki/ w krople bursztynu”.
Niewątpliwie w utworze Osińskiej znaleźć można pociągające piękno, choćby w obcości łacińskiej nazwy sternocleidomastoideus, czyli mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego (polski odpowiednik chyba traci ów potencjał), albo w roztętnionym opisie z drugiej strofy („szczupłe ramiona żyły przyczajone pod skórą/ wypukłe gorącem czerwcowych popołudni/ rzeki którymi pod prąd do źródła”), w którym widać zapośredniczony w tradycji erotyku witalizm. Osińska – heteronim, bohaterka, w wierszu zabierająca głos w swoim imieniu (choć, rzecz jasna, nie tylko) – tnie ciało ukochanej skalpelem porównań, ale w geście tym nie ma chirurgicznego chłodu, a raczej poszukiwanie miejsc gościnnych, wystarczająco przestronnych, takich, w których można się skryć i tam pozostać, bez słów: „nie ma piękniejszej świątyni/ nie ma świątyni/ nie ma” – pisze Osińska w wyciszonym zakończeniu pierwszej części wiersza. Wybierając (czy to aby na pewno wybór?) nieprzystające rejestry mowy, poetka z całą pewnością nie decyduje się jednak na milczenie. „Ten wiersz nic nie mówi. Ten wiersz jest niczym” – napisała w komentarzu, co jednak nie jest tożsame ze stwierdzeniem, że utwór nic nie znaczy, że niczego nie robi.
Między nawiasem i nawiasem, znakiem i znakiem, ciałem i ciałem, Osińska cierpliwie nakłuwa swoją skórę, języki i konwencje, by wpuścić odrobinę tego, o czym wiersz nie mówi.