top of page

Kamil Kawalec - Fiction non-fiction

(o "Klasztorze głupiego myślenia" Szymona Wildsteina)



Obiekty ceramiczne Dominiki Święcickiej powstały na podstawie opisu „maszyn” Wildsteina; fot. Karolina Zajączkowska

Wydana nakładem Disastra Publishing książka „Klasztor głupiego myślenia” Szymona Wildsteina przy pierwszym kontakcie przywodzi na myśl zakład głupich pomysłów, wyciągnięty rodem ze skeczy Monty Pythona. Niedoczekanie nasze, chyba że poczucia humoru dopatrywać się będziemy w samym zabiegu, jaki autor wykonuje na czytelniczce, tworząc tekst o strukturze opowiadania, który zaledwie dotyka pojęcia fikcji literackiej. 


W odcinku, który oglądałem, padło ze strony takiej właśnie gwiazdy zdanie o tym, że ludzie, do których przyjechała, znajdują się w „klasztorze głupiego myślenia”. Słuchając relacji koleżanki o wieczorze w „Meskalinie”, przyszło mi do głowy, że to pozornie idiotyczne sformułowanie idealnie określa środowisko ludzi związanych ze sztuką tu, w Poznaniu. Pewno gdzie indziej również, ale ja nie doświadczyłem innego, więc nie będę się upierać. Ba! To sformułowanie idealnie również pasuje do ludzi pracujących w ośrodku telewizyjnym na Serafitek. No i na końcu do mnie, siedzącego nad piątą kawą z saszetki przed dwoma ekranami komputerowymi i trzema telewizyjnymi (s. 63-64).


Prowadzona przez niecałe sto stron, pozornie realistyczna narracja, opisuje prawdziwe, a przynajmniej wiarygodne zdarzenia, sytuacje, postaci i miejsca. Nie przeszkadza to w rozłożeniu się na kanapie i wciągnięciu się w tę „Opowieść o żywocie Wildsteina” (jak mógłby brzmieć alternatywny tytuł) – żywocie przesiąkniętym kontaktami ze środowiskiem artystycznym Poznania, z osobami  rozpoznawalnymi w kręgach około-poznańskich czy też w sieci relacji środowiskowych, w których funkcjonuje autor. Pojawiający się w tekście bohaterowie to m.in. wydawca „Klasztoru…” Marcin Czerkasow czy pisarz i performer Andrzej Szpindler, ale też Ania Adamowicz, Diana Lelonek i Maria Stożek… „Klasztor głupiego myślenia” to właściwie książka, w której teoretycznie mogłyby wystąpić wszystkie postaci z życia autora: te bardziej i mniej znaczące, znane z imienia i nazwiska oraz te zjawiające się zaledwie na mgnienie. Obecność w książce niektórych z nich jest jak oznaczenie w relacji na Instagramie, coś na zasadzie: byliśmy tu a tu, z tą i tym, a jak nie wierzysz, możesz sobie sprawdzić. 


Co zatem zadecydowało o wybraniu tych konkretnych bohaterów i wpisaniu ich w strukturę opowiadania? Może to być ikoniczność ich pozycji społecznej lub odgrywanie konkretnej roli w kulturze i szeroko pojętym środowisku artystycznym. Osoby, które pojawiają się w „Klasztorze głupiego myślenia”, to postaci o wyraźnie poprowadzonych liniach. Można zaryzykować stwierdzenie, że ich sytuacja i sposoby życia (albo bardziej naukowo - habitus) są na tyle charakterystyczne, że powinniśmy je potraktować w sposób modelowy, jako przyczynek do analizy, a może i krytyki schematów i mechanizmów całego pola sztuki. I tak, oprócz wymienionych przeze mnie kilku osób autorskich, znajdziemy w książce  wykorzystane i przetworzone fragmenty życiorysów barmanek, montażystek filmowych i artystów, ale też zdarzeń o charakterze autobiograficznym, jak choćby to, że wskutek pobicia Wildstein doznał częściowego uszkodzenia słuchu. O prawdziwości tej sytuacji dowiemy się jednak jedynie z opowieści autora, a nie z samej książki.


Lektura literackiego debiutu Wildsteina upływa na stopniowym rozpoznawaniu przestrzeni funkcjonowania bohatera, snującego historię o swojej przeszłości z perspektywy pierwszoosobowej. Jest to “książka środowiskowa”, przede wszystkim za sprawą odniesień do funkcjonujących w nim osób i opisu relacji między nimi. Nie chcę psuć zabawy czytelniczce, która na kolejnych stronach nie rozpozna takiej czy innej postaci ze świata, jednak zadaniem, jakie należałoby wykonać w przypadku braku znajomości wymienionych postaci, jest googlowanie kolejnych nazw własnych instytucji, galerii miejskich, barów, ulic i oczywiście nazwisk tworzących ulissesowo-kafkowską immersję – efekty zanurzenia się w tym mieście i w tej epoce, w której tak naprawdę każdy z nas na swój sposób dokumentuje rzeczywistość przy pomocy telefonu i kilku aplikacji społecznościowych. Dopiero po przeprocesowaniu tego, co zostało oparte na faktach, jesteśmy w stanie w pogłębiony sposób przenieść się w środowisko artystycznego Poznania początku lat dwudziestych XXI wieku. Doświadczenie czytelnicze, jakim jest nakładanie na siebie kilku sposobów odbioru tekstu,  nie tylko śledzenie i rozumienie narracji, ale też automatyczne rewidowanie czytanego i zestawianie go ze znaną nam rzeczywistością, wywołuje gatunkowy dysonans poznawczy. To właśnie tu, jak się wydaje, wybrzmiewa poczucie humoru autora.


Wildstein wychodzi z codzienności, żeby przywołać ją na nowo w tekście. Nie liczy się z opiniami i nie konsultuje wersji zdarzeń, o których wiem, że przytoczenie niektórych z nich odbiło się małą czkawką środowiskową. Praca autora „Klasztoru głupiego myślenia” nie była stricte reporterska, wymagająca autoryzacji tekstu i opierająca się na rzetelności i dbałości o warstwę faktograficzną w trosce o prawdę. Powiedziałbym, że jest to raczej artystyczny gest przeszczepienia rzeczywistości (owszem, związanej z samymi środowiskami artystycznymi) na pole sztuki, co wydaje się być bliskie autorowi i interdyscyplinarnemu podejściu. 


Z motta książki: 


To, co zwiemy różą,

Pod inną nazwą równie by pachniało.

William Shakespeare, Romeo i Julia

(przeł. M. Słomczyński)


Gadał dziad do obrazu, a obraz do niego ani razu.


Chęć umieszczenia literackiego debiutu Wildsteina w obszarze konkretnego gatunku rozmywa się wśród konotacji pamiętnikarskich, reporterskich czy powieściowych. Na stronie wydawcy można przeczytać, że książkę gatunkowo umieszcza on w rejestrach noweli artystycznej. Według mnie byłoby to takie „fiction non-fiction”, głównie ze względu na sposób rozumienia rzeczywistości i tego, co realne, ale również z powodu bliskości świata przeżywanego przez bohatera-narratora z jego światem wyobraźni, do którego prowadzą zamieszczone w książce zdjęcia (Karoliny Zajączkowskiej) obiektów Dominiki Święcickiej. Artystka postawiła przed sobą karkołomne zadanie wykonania rzeźb na podstawie opisów instalacji artystycznych pojawiających się w tekście. Poskutkowało to umownymi modelami, opartymi o „instrukcje” często przeczące prawom fizyki lub zapętlające się w nonsensie. Wychylone w stronę konstruktywizmu pomysły Wildsteina (w jakimś zakresie jego dyplom na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu), kontrastują z tym, co można by nazwać „zwykłym życiem” – z historiami o snuciu się ulicami miasta i pracy jako montażysta Państwowej Telewizji Publicznej, w której bohater mierzy się z polityczną poprawnością, przeplataną bzdurnymi wiadomościami nadawanymi przez serwisy informacyjne. Te opisy „maszyn” mogłyby równie dobrze znaleźć się w wymalowanym na biało pomieszczeniu galerii sztuki współczesnej, gdzie towarzyszyłyby obiektom Święcickiej. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że Wildstein wskazuje na opisy maszyn zawarte w awangardowej powieści „Locus Solus” Raymonda Roussela jako bezpośrednią inspirację dla swoich konstruktów/planów instalacji.


Oprócz głównego wątku książki, autor zamieścił też dwa apendyksy; „…tekst do instalacji składającej się z ekspresu do kawy” oraz „…tekst słuchowiska do instalacji z rurą”, które w pewnym sensie dopełniają koncept debiutu. Moim zdaniem nie są one konieczne (książka broni się wystarczająco bez nich) do zrozumienia struktury „głupiego myślenia” o tekście jako materiale, czyli medium, którego autor użył do stworzenia pracy artystycznej. Wildstein w sposób konceptualny prezentuje nam więc tekst (literacki? autobiograficzny?) jako dzieło sztuki, nie wykorzystując do tego stylistycznych zabiegów figuratywnych, znanych choćby z poezji konkretnej. Wyciągnięty z wnętrza klasycznej konwencji realistycznej i mówiący jej językiem, przedmiot staje się tu „obiektem tekstowym”, który w falujący, dziwny sposób przesuwa granice realizmu.


Instrukcje „maszyn” funkcjonują więc w książce i jako fragmenty opowieści, opisujące domniemane obiekty (odnoszą nas więc jakby poza tekst), i jako same obiekty, które istnieją tylko dzięki sile narracji, tylko w literackim tekście. Autor używa przecież tego samego kodu, którym pisze o rzeczywistości, do opisu instalacji artystycznych, przy czym pozostawia czytelniczkę z pytaniem dotyczącym intencji. Trochę tak, jakby intencjonalne przedstawienie przedmiotu (obiektu, instalacji) poprzez tekst implikowało jego nieokreśloność i narracyjną płynność. Jak gdyby przedmiot składał się i rozkładał na oczach czytelniczki, sprawiając wrażenie przebywania w specyficznej przestrzeni wystawienniczej, której Wildstein przecież nie stwarza, świadomie i celowo wykonując ruch poza galerie. W takiej właśnie przestrzeni, istniejącej wyłącznie na kartach „Klasztoru głupiego myślenia”, realizm – niczym uroboros – zjada własny ogon i zmienia się w spekulatywne ćwiczenie.

fot. Disastra Publishing
 

Szymon Wildstein, Klasztor głupiego myślenia, Disastra Publishing, Poznań 2024, s. 106



bottom of page