Bezczasowie w uzdrowisku
Wysoki sezon: tkwisz w wiecznej środzie,
Choroba się wlecze, leczysz skrofuły.
Węzły zapalone. Układy chłonne.
Państwowe Zakłady Zdrojowe padły
ofiarą pętli czasu.
Twój turnus nigdy się nie skończy,
zniknął gradient dnia trzeciego z czwartym.
Czeka cię ciągłe upuszczanie
krwi, bańki i torfy.
Beau monde, proszone herbatki.
Aż staniesz się żywym amuletem.
Windziarka w pijalni wód opowiada ci o księżnej Daisy.
A ty marzysz o zalanych korytarzach metra,
o ssaniu wężowej skórki.
Historia wesołych miasteczek
Chorzowski lunapark, jesień ‘66, Święto Trybuny Rolniczej.
Potężny pionier urządził drobinie ludzkiej festyn.
W pływającej kawiarni „Arizona” zabrakło już miejsc.
Pachniało wysokim woltażem, maszyneria działała ociężale.
Radosny rwetes zmieszał się z krzykiem dzikich gęsi.
Nikt jednak nie patrzył w niebo. Raj był przecież na ziemi.
Piekło też. Bo w pałacu strachu objawił się sam diabeł.
Karuzela ściągnęła pioruny, oszalały błędniki i saturatory.
Autodromy się naelektryzowały, wata cukrowa spopielała.
Z gabinetu luster goście wybiegli w amoku,
przepoczwarzeni, zbliźniaczeni jak figury woskowe.
Twarze rozjaźnione, formy nieostateczne.