Kiedy Diomedes spotyka na Rozbracie Slick Ricka, czyli 28 tez spisanych na umrzyka skrzyni.
1.
Pirat zasadniczo składa się z braku. Z braku oka, z braku ręki, z braku nogi i z braku nadziei. Ostentacja, z jaką pirat owe braki miał sobie rekompensować, składają się na romantyczny czar, któremu i ja – dziecko ery niedoboru i braku - bez reszty ulegałem. Podobnie zresztą jak i cała transformacyjna Polska. Czym bowiem, jeśli nie hakiem w miejscu dłoni, była wycinana z pomiętej, błyszczącej folii z czekolady korona, którą w mojej szkole ukoronowano Orła?
Trzeba jednak na swojej drewnianej nodze stanąć w prawdzie - Pirat składa się również z jej braku prawdy właśnie. Ten siedmiolatek bawiący się na zgliszczach PRL-u piracką wyspą z Lego nie wybaczyłby mi, gdybym stwierdził, że ten brak prawdy jest kłamstwem. Może być też mitem, a to przecież nie to samo. Dla dobra stosunków z samym sobą zawieszę więc rozstrzygnięcie tej kwestii.
Kłamstwem – a może jedynie niepoprawnie wyciągniętym z prawdy wnioskiem – jest z pewnością to, że zakryte opaską oko Pirat stracił w walce. Wedle źródeł, które spisane są z tyłu mapy o nadwęglonych krawędziach, zakryte oko pirata miało się znakomicie. Co więcej zakryte opaską oko pozwalało Piratowi zwyciężać! Dzięki zasłonie oko przyzwyczajone było do ciemności. Pirat starał się szybko sprowadzić walkę pod pokład, gdzie opaskę zdejmował zdobywając tym samym kilka kluczowych chwil, w których nieprzywykłe do mroku oko przeciwnika nie widziało niczego. Tych kilka sekund potrafiło zmienić los potyczki.
Jeśli gdzieś w pirackim świecie szukałbym metaforycznej instrukcji dla nas, to właśnie tu.
Sprowadzajmy walkę pod pokład, zdejmujmy z oka, które wygląda na wyłupione przez rynek opaskę i przejmujmy beczki z rumem i skrzynie ze złotem!
*. Ciekawostka – pirackie zestawy Lego produkowane na rynek europejski i amerykański różniły się armatą. W przeciwieństwie do amerykańskiej armata europejska wyposażona była w pełnoprawny mechanizm strzelniczy i umożliwiała prawdziwe podboje.
2. Jeśli miałbym wskazać w kulturze szczególnie istotny, piracki ślad, to nie oglądałbym się w stronę śpiewników z szantami, płyt lubujących się w makreli metalowych kapel typu Commodore Redrum of Swashbuckle, ani filmów z wystylizowanym na Keitha Richardsa Johnym Deppem. Bez wachania wskazałbym hip-hop. Nie ma nic bardziej pirackiego od hip-hopu. Nie, nie chodzi o opaskę na oku Slick Ricka. Chodzi o zaranie dziejów i esencję.
40 lat temu władzom Nowego Jorku wizja bankructwa zaglądała w oczy. Miasto paraliżował strach przed nieuchwytnym, seryjnym mordercą. Bezrobocie zabijało kolejne dzielnice pogrążając je w przemocy i narkotykowej malignie. Apogeum upadku przypadło na 13 lipca 1977. Wieczorem nie zapaliły się latarnie, przeciążona, nieremontowana od dawna instalacja elektryczna przestała działać. Nieoświetlone ulice opanował chaos, policja zdawała się być bezsilna. Rozochocona młodzież rzuciła się na żer. Dzieciarnia zafascynowana podpinającymi swój sprzęt do latarni DJ-ami i gadającymi podczas nielegalnych block parties w rytm zapętlonych, funkowych brejków nawijaczami, zaczęła wybijać witryny. Zaczął się dwudniowy szaber sklepów z płytami, mikrofonami, gramofonami. Tej nocy narodzić miał się hip-hop.
Jeśli jest coś bardziej pirackiego niż hiphopowy mit o Wielkim Blackoucie, to jest nim chyba tylko klasyczny hiphopowy bit. Ten bowiem składa się z podkradzionych, pociętych fragmentów wcześniej istniejących nagrań okraszanych solówkami granymi za pomocą gramofonu, miksera i – a jakże – płyt z cudzymi nagraniami. Na temat tego sposobu tworzenia John Oswald, trudniący się ku własnej zgubie również nagrywaniem samplowanej muzyki, w 1985 napisał bardzo ciekawy esej „Plądrofonia, czyli piractwo dźwiękowe jako kompozytorski przywilej.”. Odtąd nazwa ta zaczęła funkcjonować jako gatunek muzyczny.
Samplowana muzyka szybko się rozwinęła znajdując mistrzów pirackiego rzemiosła. Cięta hakiem muzyka Preemo, Pete Rocka, Da Beatmanierz, czy J Dilli dziś stanowi już kanon. Technika samplingu szybko znajdowała nowych zwolenników. DJ Shadow, DJ Krush, Massive Attack, Flying Lotus czy artyści związani z Ninja Tune co prawda wywodzili się z kultury hip-hopowej, ale rozszerzali jego pole dodając mu bardziej wysublimowanego powabu. Równolegle do nich na muzycznym oceanie pływać zaczęły galeony artystów, którzy korzystali z plądrofonicznego arsenału z hip-hopem nie mając już wiele wspólnego. Znakomitymi tego przykładami może być Portishead albo Jan Jelinek, który dwie dekady temu nagrał znakomity, minimalistyczny album Loop Finding Jazz Records. Ale co ja będę mówił – niech hiphopowcy sami wam opowiedzą jak to z nimi jest: „Nigga, we are motherfucking pirates, Tickle the koochy, sup running the booty. Motherfucking pirate's on duty”
3. Pirat to kulturowy topos, to metafora, to zgrywa, to mit. Równolegle to tego zabawnego imaginarium warto pokazać również pirata prawdziwego. Człowieka zdeprawowanego, wplątanego w relację kata i ofiary, w której odgrywa jednocześnie obie role. Prawdziwe piractwo to wody przybrzeżne Somalii. To Delta Nigru. To Zatoka Gwinejska. To Zatoka Adeńska. To Ocean Indyjski. To terror. To porwania. To AK 47. To plastikowe japonki. To liczone w milionach dolarów okupy.
4. Diomedes w Wielkim Testamencie Villona pytał cesarza: „Czemu mnie zbóycą nazywacie? Dlatego, że na iednej łodzi? Gdybych miał statków choć ze dwieście, Nie byłbych, iako iestem, złodziey, Lecz cysarz, iako wy iesteście.”. Co odpowiedział Aleksander znaleść możecie sami. Książka jest w wolnym dostępie.
5. W tym miejscu dokonano abordażu na solidnie udokumentowanym akapicie opisującym ruch skłoterski jako fenomen realizujący w przestrzeni miejskiej pirackie ideały. Narazie nie przedstawiono warunków wpłaty okupu za tekst.
Tu się, mniej więcej, kończył.
6. W 1994 firma MicroProse wydała grę Pirate's Gold. Symulator pirackiego życia w 256 kolorową grafikę okraszony był midiszantami odtwarzanymi przez wbudowany w komputer moduł piszcząco-pierdzący, oferował również możliwość używania myszki. Trudno więc było w rozrywce nie zatracić się bez reszty. Pokusie oddawałem się więc z należnym entuzjazmem i ja. Gra była drugą częścią produkcji sławiącej imię jej twórcy - Sid Meier's Pirates. W nią nie grałem z kolei nigdy. Gra dostępna była na Commodore 64, ja miałem Atari800XL. Oba komputery wyposażone były w specjalne magnetofony wielkości walkmana. Za jego pomocą do pamięci tymczasowej komputera wgrywało się program. Działało to tak: na zwykłej kasecie magnetofonowej nagrane były niepokojące, poszatkowane, piszczące dźwięki przypominające nieco ekstremalną, elektroniczną muzykę niezależną. Każdy z krótkich pisków i szumów interpretowany był przez komputer jako Jedynką , każda mikroprzerwa między dźwiękami była Zerem. Z Zer i Jedynek powstawał program. Był to więc jakiś cyfrowo-analogowy mutant, albo raczej cyfrowy potwór uwięziony w analogowej klatce. Raz w tygodniu, wieczorem, jedna z lokalnych rozgłośni radiowych nadawała przez godzinę tak zakodowane gry. Wystarczyło nagrać je na taśmę. Uwaga – start, i godzina pisków przypominających nagrania egzorcyzmów Emily Rose zremiksowane przez Aphex Twina na zjeździe z mefedronu. Godzina pirackich gier nadawana w radiu raz w tygodniu.
Bardzo lubiłem grać w gry komputerowe. Nigdy żadnej nie kupiłem.
7. www.tv.trojmiasto.pl: Czerwony korsarz przeholował. Pod fontanną Neptuna taka oto rozróba piracka. Zdarzenie zarejestrowano ok. godz. 18.50. Zaczęło się od pyskówek słownych między panami z filmu a piratem. W konsekwencji przepychanek pirat roztrzaskał kolbę drewnianego pistoletu na głowie Pana w ciemnej bluzie.
kfp.pl / PSEUDO PIRAT NAPADA W GDAŃSKU NA TURYSTÓW:
Płyną skargi na samozwańczego gdańskiego pirata. Ostatnio zaczął straszyć ludzi. Wyciąga na nich nóż, potrafi zrobić bolesną pamiątkę używając wielkiego stempla jak oręża.
onet.pl: "Czerwony korsarz" został skazany na pół roku bezpłatnych prac społecznych.
kfp.pl: - O takich zdarzeniach należy informować policję – mówi Magdalena Michalewska. Tylko tam można liczyć na to, że znajdzie się bat na pirata.
8. Wybaczcie, proszę, nadobecność nostalgicznych tropów, ale niepodobna ich uniknąć. Sami piraci należą bowiem do świata dawno minionego. Nie dlatego, że dziś ich już nie ma, a w minionym świece ucieleśniali oni cnoty, o których gdzieniegdzie wzmiankowałem, a i od których, jak mniemam, i inne teksty numeru nie są wolne. Absolutnie nie! Należą do niego dlatego, że w minionym świecie dane nam było w takich piratów wierzyć i o nich marzyć.ś
9. A teraz, do kroćset, proszę o złoty dukat.