top of page

Błażej Tomaszewski - Łuski


Łukasz Szmaja

Moja siostra urodziła węża.


Malutkie ciało owinięte wokół ręki. Niepokojąco blady, z grudkowatymi strzępkami śluzu na delikatnej skórze. Gdy odwraca głowę w moją stronę, syczy z zaciekawieniem i wysuwa język. Stoję przed drzwiami do sali poporodowej, czując obezwładniające mnie zmieszanie. Niepokój wynika nie tyle z obecności dziecka, ile z napiętej relacji między mną a siostrą. Ostatnią rozmowę odbyliśmy ponad rok temu, kiedy…


No wchodź! Patrycja przełamuje impas, zapraszając mnie do wnętrza sali.


Nigdy wcześniej nie widziałem tak pogodnego uśmiechu na twarzy siostry. Rzuciwszy mi szybkie spojrzenie, natychmiast wraca wzrokiem do dziecka. Dwoje głębokich, ciemnych oczu wpatruje się intensywnie w małą istotę. Nie wyobrażam sobie, żeby można było patrzeć z większą miłością. Wąż, jakby w odpowiedzi na to spojrzenie, wyciąga ciało w kierunku jej twarzy. Patrycja delikatnie unosi dłoń i całuje głowę syna.


Dopiero po dłużej chwili zauważam Rafała. Siedzi obok łóżka z kamienną twarzą. Ni to zadowolony, ni to smutny. Ot, żaden. Tak, jak nigdy nie widziałem siostry równie rozpromienionej, tek też nigdy nie widziałem szwagra w podobnym stuporze.


Nie muszę z nimi rozmawiać, żeby wiedzieć, że to nie było planowane dziecko. Patrycja nie ma w sobie za grosz instynktu macierzyńskiego. Wiecznie skoncentrowana na karierze, z gracją przeskakuje wszystkie kłody, jakie życie rzuca jej pod nogi. Mówi się, że kobieta musi pracować dwa razy ciężej niż mężczyzna, aby odnieść sukces. Patrycja pracuje trzy razy ciężej. Często bierze dodatkowe godziny, zastępuje chorych lub urlopujących współpracowników.


Miejsce Rafała w jej życiu jest równie ciasne, co jego horyzonty. Niepogodzony z preferencjami partnerki, uważa, że pierwsze miejsce w jej życiu powinien zajmować on, a nie praca. Zresztą, zarządzanie zasobami ludzkimi? Co to za kariera… Nie to, co on – dobrze prosperujący konsultant klienta w prywatnej firmie dostarczającej części do maszyn CNC. Techniczne stanowisko łączące w sobie kompetencje komunikacyjne ze specjalistyczną ekspertyzą. Rafał wie, że gdyby środek ciężkości przesunął się na korzyść jego roli w ich życiu, mieliby nie tylko więcej pieniędzy, ale i on byłby znacznie szczęśliwszy. Tylko że jakoś tak nigdy z tego z nią nie porusza. Nie jest zwolennikiem dialogu, ale jeśli już ma rozmawiać, to wybiera mnie. Kiedy dzwoni do mnie kilka miesięcy wcześniej, żeby przekazać „dobrą nowinę”, bez trudu wyczuwam jego panikę.


Hej, Filip… Masz na dzisiaj jakieś ambitne plany?


Ano nie mam. Dzwoni do mnie w sobotę przed jedenastą. Leżę w łóżku, próbując zignorować napierające zobojętnienie. Można więc powiedzieć, że swoim telefonem Zapewnia mi zajęcie. Nawet pokuszę się o stwierdzenie – atrakcję.


Spotykamy się na mieście. Ciepła, wczesnowiosenna pora to woda na młyn właścicieli pubów oraz restauracji, zatem możemy skorzystać z dopiero co otwartych ogródków piwnych. Siadamy naprzeciwko siebie i składamy zamówienie. Skłamałbym, mówiąc, że nie jestem zaintrygowany powodem spotkania. Rafał zrzuca bombę zaraz po odejściu kelnera.


– Twoja siostra jest w ciąży.


Zawsze, gdy ma jakiś problem z Patrycją, mówi o niej w odniesieniu do relacji z rozmówcą: twoja siostra, pani córka, twoja koleżanka. Już wiem, że decyzja o założeniu rodziny nie jest jego. Znając priorytety mojej siostry, domniemywam, że nie jest też jej. Mimo to podejmuję tę grę pozorów.


– Moje gratulacje.


Pozwalam sobie na odrobinę złośliwości. Doskonale wiem, że dla Rafała to nie jest powód do świętowania. Patrzy zresztą na mnie z miną pełną politowania, ale zachowuje ramy sztywnej konwencji.


– No, dziękuję, dziękuję.


Rozciąga się między nami niezręczna struna ciszy. Rafał kręci głową – jakby z niedowierzania. Żenuje mnie, że o ciąży siostry informuje mnie jej facet. Zadra między nami pogłębia się jeszcze bardziej. O porodzie dowiaduję się tym samym kanałem.


Rozmowa mnie męczy. Podpytuję o ich plany, co chcą teraz zrobić, czy zmienią mieszkanie, a może kupią dom? Może nie chcą tego dziecka? Na wszystkie pytania Rafał odpowiada zdawkowo i niechętnie. W końcu jednak zdradza przyczynę spotkania.


Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Kto będzie się zajmował tym dzieckiem? No, jak myślisz?


Po lekkim zawahaniu nie odpowiadam.


Oczywiście, że ja. Patrycja jest na półmetku wdrażania nowego systemu HR-owego i w domu jest w zasadzie gościem. Nie dość, że już sam gotuję i ogarniam chatę, to teraz jeszcze dojdzie mi przewijanie bachora i lulanie go do snu.


A nie masz wrażenia, że warto pogadać o tym z nią?


Rafał macha ręką. Rozciera palcami skronie. Na sali poporodowej robi dokładnie to samo. Siedzi bez wyrazu przy łóżku i trze skronie, aż zamieniają się w dwa karmazynowe płaty. Podchodzę do siostry, nie wiedząc, czego mogę po niej oczekiwać. Patrycja nachyla się do węża i na cicho mówi: "Patrz Adaś, to jest twój wujek. Przywitaj się z wujkiem." Przewrotne imię. Zbliżam się do syczącego siostrzeńca i głaskam go pod brodą. "No, hej maluchu, witaj na świecie!" Patrycja zaraz jednak zabiera dłoń z wężem i ponownie przysuwa ją blisko twarzy. Szepcze coś blisko jego głowy, ale już jej nie słyszę. Podchodzę do Rafała, szturchnięciem w ramię wybudzam go z letargu. Podnosi na mnie pusty wzrok. "Mamy dziecko…" Oznajmia, jakby sam nie dowierzał. Kiedy wychodzę na korytarz, patrzę na nich ostatni raz. Rafał stoi nad Patrycją i zachowawczo głaszcze syna jedną ręką, a drugą – ją. Rodzina.


W czasie kilkudniowego pobytu Patrycji na pooperacyjnej Rafał usiłuje zabezpieczyć dom, ale nie ma pojęcia, jak do tego podejść. Wszystkie poradniki w Internecie i tutoriale na YouTube są zgodne w kilku kwestiach: zabezpieczyć krawędzie szafek oraz blatów, zaślepić kontakty, pochować detergenty, ostre przedmioty, wyprać dywany, kanapy, zdezynfekować podłogi… Rafał wykonuje jedynie ostatni krok, w przekonaniu, że wąż nie będzie w stanie otworzyć butelki Domestosa, ani dosięgnąć do stołu, na którym mogłyby znajdować się noże. Zamiast wyprawki dla dziecka, kupuje w sklepie zoologicznym terrarium oraz akcesoria terrarystyczne. Dzień przed wyjściem Patrycji ze szpitala, dom jest gotowy na przyjęcie dziecka.


Kulturalnie odrzucam zaproszenie na małą imprezkę w domu rodzinnym. Patrycja z matką różnią się we wszystkim, ale łączy je niechęć do mnie. Możliwe, że sam jestem sobie winny, jednak nie mam problemu z pozytywną oceną swoich dotychczasowych wyborów. Moja ostentacyjna nieobecność na pogrzebie ojca była dla całej rodziny aktem wszczęcia wojny. Dla mnie jednak ta wojna zaczęła się dużo wcześniej. Opuszczenie pogrzebu było zaledwie jedną małą bitewką w wieloletniej kampanii. Bitewką, którą wygrałem. Mówiąc szczerze, nie sądzę, że zaproszenie na rodzinne nadskakiwanie nowemu członkowi rodziny wynika ze szczerego serca. Odmowa natomiast jest szczera w każdym calu. 


Obawy Rafała okazują się zdumiewająco mało trafne. Patrycja całkowicie oddaje się macierzyństwu. Zostawia projekt w połowie jego realizacji, oddaje swoje obowiązki mniej zaangażowanym kolegom i koleżankom, bierze urlop w pracy, zaczyna nawet zajmować się domem. Wiele wskazuje na to, że długo oczekiwana przez Rafała zmiana w dynamice związku w końcu nadchodzi. Sam jestem zaskoczony entuzjazmem siostry bombardującej mnie zdjęciami swojego syna na Whatsappie. Na jednym zdjęciu Adaś szuka sobie miejsca w terrarium, na kolejnym, wije się dookoła jej ręki. Na jeszcze kolejnym – siostra całuje go w czubek usłanej ciemnymi plamkami głowy. Wąż en face, z boku, od góry. W końcu wyłączam powiadomienia w aplikacji i tylko co jakiś czas wysyłam reakcje serduszka. Potem już całkowicie odpuszczam odczytywanie wiadomości. Niespodziewana familiarność Patrycji szuka u mnie odzewu. Siostra wysyła sygnały dymne, oczekując, że odpowiednio na nie zareaguję. Jej działania przynoszą niepożądany skutek – oto wzbierała we mnie osobliwa powinność, poczucie obowiązku wobec rodziny. Co zabawne, od zawsze uważam, że to oni powinni wyciągnąć rękę w moim kierunku. W końcu widzę tę wyciągniętą rękę, tak wyczekiwaną, ale nie chcę zmieniać swojego postępowania.


Gdzieś w głębi huczy myśl o nowej perspektywie rozpatrywania relacji rodzinnych. Czy nagła zmiana w życiu siostry pozwala jej zapomnieć o rzekomych krzywdach z mojej strony? Ponoć dzieci łagodzą obyczaje – zawsze sądziłem, że chodzi tutaj jedynie o zatwardziałych ojców. 


Niespodziewany telefon od matki przypomina mi, dlaczego nie powinienem ulegać. Zamierzasz kiedyś odwiedzić siostrzeńca? Matka brzmi oschle i nienaturalnie rzeczowo. Nie wita się, po prostu pyta oskarżycielsko, nie pozostawiając złudzeń, dlaczego zadzwoniła. Milczę. No, halo? Jestem, jestem. Nie kwapisz się za bardzo, żeby pomóc Patrycji z dzieckiem… Mamo, co mi do tego? To jej dziecko, czy moje? Słowo daję, że słyszę, jak matka marszczy brwi. To  n a s z e  dziecko. Każdy z nas ma swoją rolę do odegrania, mój drogi. A ty jako babcia, rozumiem, na krok nie odstępujesz córki? Ja akurat robię, co mogę. Wiesz co? Ja nie mam zamiaru. Zamierzam za to zacząć z przyjemnością cieszyć się swoim życiem. Matka prycha. To już chyba na to za późno. Do widzenia, mamo. Najlepiej, jak zawsze, udawać, że…


Telefon matki mnie prowokuje. Jak u wywołanego do tablicy ucznia niepotrafiącego udzielić prawidłowej odpowiedzi na pytanie nauczyciela, zalewa mnie mieszanka wstydu i frustracji. Włączam Whatsappa, scrolluję w dół kilkanaście zdjęć Adama i wysyłam Patrycji pytanie, czy mają jakieś plany na piątkowe popołudnie. Mają, ale zmienią je, jeśli zechcę wpaść z wizytą. Ano, zechcę. Umawiamy się na siedemnastą trzydzieści. Stosuję fortel w nadziei, że to skutecznie wytrąci matce broń z ręki. Nie wiem, co kupuje się małym dzieciom, a tym bardziej, małym wężom. Wizyta w zoologicznym niewiele mi rozjaśnia. Ekspedientka sugeruje, że może dać mi jakiś specjalny przetworzony granulat dla gadów, ale Patrycja wciąż karmi piersią – jedzenie odpada. W końcu kupuję ozdobne kamienie do terrarium, trochę na „odwal się”, chodzi tylko o to, aby nie przychodzić z pustymi rękoma. Wciskam klamkę, a drzwi jak zawsze puszczają. Nie wiem, czy zamykają je nawet na noc. W domu Patrycji i Rafała panuje osobliwa atmosfera.


Siostra siedzi na kanapie, nieustannie trzymając Adama. Wąż jest znacznie większy niż po porodzie, ma też znacznie większe plamki na głowie. Udaję, że mnie to nie dziwi, nie chcę zdradzić, że nie oglądam wysyłanych przez nią zdjęć. Rafał krząta się w kuchni. Kawę czy herbatę? Woła. Mogę prosić o kawę? Pewnie. Siadam obok Patrycji. Patrzy na mnie znad głowy syna. Cześć wujek. Przyszedłeś do mnie? Przykrywa mnie fala zażenowania. Uśmiecham się syntetycznie, macham Adamowi palcem wskazującym. W sali poporodowej jego głowa była niewiele większa od kciuka. Teraz zajmuje połowę dłoni. Skóra ma ciemniejszy odcień. Owija się wokół całej ręki, nie tylko dłoni. Rafał wchodzi z kawą, momentalnie zauważam jego podkrążone oczy. Rozmowa idzie jak po grudzie. Każdy podejmuje i ciągnie zupełnie inny wątek. Patrycja co chwila mówi coś do Adama, Rafał przerywa swoje wypowiedzi w pół zdania, a na zadane przeze mnie pytania, nikt nie odpowiada. Gdy Rafał idzie odnieść brudne kubki do kuchni, przepraszam siostrę, żeby móc wyjść za nim. Ej… Wszystko okej? Ogląda mnie zza mgły własnych myśli.


Widzę, że walczy, że na język spływa to wystudiowane „wszystko okej”. Być może to przez tę nikłą więź, która stworzyła się między nami przed porodem, a być może ma po prostu dosyć – zdobywa się na szczerość.Stary… Jest tragedia… Badam go chwilę wzrokiem. Ale o co chodzi? Przecież Patrycja została w domu, zajmuje się małym… No i co z tego? Rafał mówi tym osobliwym tonem łączącym w sobie emocjonalną temperaturę z szeptem, aby osoba z drugiego pokoju nic nie słyszała. Całą noc nic tylko syk i syk. Ta wstaje do niego, biegnie, już lecę, już lecę, światła zapala, ja zasnąć nie mogę… Dajcie spokój… Za dnia nie lepiej! Próbowałeś pracować z domu, kiedy ktoś biega za dzieckiem, bawi się z nim, niunia, przedrzeźnia, podśpiewuje? I ten syk… Najgorszy jest ten syk. Jakby w reakcji na utyskiwania ojca – przeszywający syk rozlega się w całym mieszkaniu – niczym lodowaty podmuch wiatru.


Dźwięk, rozdzierający bębenki i balansujący na granicy ludzkiej percepcji, wywołuje paraliż. Jakby ktoś przejeżdżał metalowymi pazurami po tablicy, wbijając się w sam środek duszy. Wybiegam z kuchni z powrotem do salonu. Cichutko, cichutko, no już, no już… Patrycja usiłuje przytrzymać Adama przy sobie, kołysząc go delikatnie w ramionach. Wąż, niczym rażony prądem, wije się w jej rękach, spazmatycznie oplatając je swoim połyskującym ciałem. W końcu siostra przystawia go do piersi, a ten łapczywie chwyta brodawkę, uspokajając się stopniowo. Zupełnie nieoczekiwanie spływa mi po policzku łza. Od pochłoniętej opieką nad dzieckiem Patrycji bije nieprawdopodobna czułość. Trzyma syna, tuląc go pieszczotliwie. Ani ja, ani Rafał nie mamy do niej dostępu. Dryfuje gdzieś poza znaną nam przestrzenią, bujając się w miejscu, głaszcząc delikatne łuski. Chcę coś powiedzieć, ale słowa nie płyną, grzęzną tłamszone w gardle. Chociaż może jednak je wypowiadam, tylko ona nie słyszy, więc i ja ich nie pamiętam. 


Po tamtej wizycie przestaję się odzywać. Rafał kilkukrotnie dobija się do mnie telefonami i wiadomościami. Prosi o pilne spotkanie, wydaje się głęboko przejęty. Nie jestem w stanie przełamać własnych barier. Czuję się wyrzucony z ich świata, z jej świata, chociaż nikt mnie nie wygonił. Czym jest spowodowana ta niedostępność? Być może kolejną warstwą pokoleniowej traumy. Teraz Patrycja, Rafał i Adaś stanowią nową rodzinę. I chociaż siostra zdaje się zapomnieć o dzielących nas różnicach, to ja jednak nie mogę odpuścić. Nie potrafię. Zamykam się na ich dalsze życie. Czasami tylko nieśmiało przeglądam zdjęcia siostrzeńca na Whatsappie. W końcu jednak przestają przychodzić. 


Żadne z nich już się do mnie nie odzywa. Nie wiedzieć dlaczego, tracę umiejętność odnajdywania się we własnej samotności. Przez ułamek sekundy chcę nawet zadzwonić do matki, ale ta abstrakcyjna myśl mnie otrzeźwia. Powinienem odnowić kontakt z Patrycją. Nie jest to proste, szalę przeważa jednak moja samolubna potrzeba kontaktu z kimś, kto jest w stanie spojrzeć na mnie bez resentymentów. Nawet jeśli nie wynika to z pogłębionych analiz rodzinnych relacji. Dzwonię do Patrycji, ale nie odbiera. Podobnie zresztą jak Rafał. Bezosobowy sygnał w telefonie wywołuje u mnie niezrozumiały dreszcz. 


Być może udziela mi się paranoja matki, ale aura towarzysząca jeździe na osiedle Patrycji i Rafała wydaje się głęboko posępna. Ciężkie chmury wiszą bardzo nisko nad głowami, nawet sama droga sprawia wrażenie nienaturalnie krętej. Podróż dziwnie się wlecze. Staję na każdych światłach, kilka razy nie mogę włączyć się do ruchu, wyjeżdżając z podporządkowanej. Inni kierowcy jadą agresywnie, nie bacząc na znaki czy przepisy drogowe. 


Po przekroczeniu progu mieszkania atakuje mnie mdląco słodkawy smród. Zapach nie przypomina mi niczego, co wcześniej czułem. Po kilku krokach słyszę szelest pod butem. Na środku przedpokoju leżą grube warstwy zrzuconej skóry. Wyglądają jak zabrudzony celofan. To jednak nie ona wydziela ten zapach. Chcąc wejść do sypialni, zatrzymuję się wpół kroku. Na łóżku leży zsiniały Rafał. Ma na sobie same bokserki, a całe ciało pokrywają wybroczyny. Najgorszym widokiem nie jest wcale obrzęk dookoła szyi i na twarzy, nawet nie wytrzeszcz oczu. Prawdziwą panikę wywołują porozrzucane bezwładnie kończyny. Ciało Rafała przypomina szmacianą lalkę – animowaną przez demonicznego lalkarza. 


Przeraźliwy syk, głośniejszy niż ostatnio, przeszywa mnie do pojedynczego atomu. Zanim zalewa mnie paraliż, udaje mi się jeszcze odwrócić i zobaczyć połyskujące łuski. Z salonu wylewa się ogromny pyton. Nie jest sam – zaraz dołącza do niego drugi wąż. Myśl o ucieczce wybucha w głowie mocą tysiąca supernowych, ale zesztywniałe kończyny pozostają całkowicie głuche na impulsy wysyłane z mózgu.


Oba węże wspinają się po moim ciele, zachowując przy tym niespodziewaną delikatność. Nie czuję żadnego nacisku z ich strony. Trafia mnie myśl, że przecież nie chcą mnie udusić – one się witają. To jest uścisk powitalny. Adama poznaję momentalnie – zdradzają go charakterystyczne plamki na głowie. Dłuższą chwilę zajmuje mi jednak identyfikacja drugiego węża. Nie wiem, czy objawienie spływa przez ten znajomy dotyk, czy to zwykła dedukcja. Zatopiony w kokonie rodzinnych więzów czuję na sobie coraz mniej obcy dotyk siostrzeńca i siostry. 


Patrzę na Patrycję i Adama ospale sunących w stronę lasu. Gdy tak pełzną ku wolności, budzą się we mnie przeróżne emocje. Mam głębokie przekonanie, że to właśnie ten akt jest moją ostateczną kapitulacją. Wywieszeniem białej flagi i poddaniem każdej potencjalnej bitwy. Dwa wężowe ogony w końcu znikają w wysokich zaroślach, a ja już nie mam, o co walczyć. 

Tego wieczoru zadzwonię do matki. 


bottom of page