three pale boys
Było ich dwóch, tak mi podpowiedział trzeci
Mieścili się razem w meteorycie z Willamette*
albo w łonie (w bagażniku starego gruchota)
Wyrywali się zawsze do jakiejś maskarady
Fajki, to dopiero była frajda tak pluć na boki
gdy mumia zapowiedziała kaganiec i robaki
Nie takie zwykłe, raczej niezwykłe do wiersza-
-wskakują, włażą Ci w portki, tną: „Ma-tulu!”
Skacz, skacz i płacz, ostańczyku mój, bełkocz!
Tak, kołnierze tych osadników pełne są błękitu
albo zetlonej żółci od potu pozowania do zdjęć
Oni wygrywali każdą bójkę, tańczyli też razem
na nic się to zdało, wytworne piosenki o śmierci
ktoś spisał? Nikt, choć ludzie byli zachwyceni
jak pierwszy koziołkował zanim wbił się w rów
Drugi miał sny o ptakach (takie nabożeństwo)
walił popielniczką, chciał dzwonów, głuchy pień
na wysokości-ptasie kości, głód jest doskonały
gdy skrzydło brata porasta ci język, jak cierń
mówisz mu prosto z mostu skacząc do rzeki:
„Hej, trupie! To twoje graty, nie zostawiaj ich
u mnie po sobie! Trzy razy już cię ostrzegałem”.
A on patrzy się tylko w kolejne odbicie niepewnie
bo wszystko, co ma jeszcze dodania, ty powiesz
coś jakby: „No, dobra, już zostaw te graty u mnie
wypełnię misję, i nie bój się, jakoś wrócimy razem”.
Notacja
Te pręty podzielone trupem
deszcz zmył pukając do celi
I na gałęziach burych wiersza
niebieskie zakwitły bliźniaki