mokry trawnik i ja
staje się miło stąpać po nim
tu pachnie klonem
łatwość i samotność
nie umierać z własnej ręki nie posiadać siebie w całości
prawomocność i obowiązki
dbać o herbatę i pomarańcze dla chorych że życie przyjdzie z zewnątrz
najwcześniejsza poranna woda
nerwy są szaleńsze niż ja
ciepło i kace
oddalam się od tych których kocham całą dziwną mocą ciała
dostałam wgląd w to jak umrę
widziałam wybuch z wewnątrz. z perspektywy swojej krwi.
byłam tym zaniepokojona. mój chłopak powiedział: spoko loko oli
teraz już nie wiem, czy dostałam możliwość przeżycia śmierci tak jak ona już się wydarzyła
w czasie paralelnym
to nie jest pewne. więc później: zbieraliśmy dzikie śliwki i mirabelki na obrzeżach amager
o zachodzie słońca i metro przemknęło ze swoim światłem, jak surowe, jak dziwne pieniackie społeczeństwo
w tę i z powrotem po niebie
nikogo w fields nikogo w kfc
dwoje ludzi przed domem osiedlowym. siedzieli w kocach, gadali ze sobą
"jestem bardzo zmęczony" "też jestem zmęczona"
dlaczego kości nie są kruchsze
czerwone czerwone słońce
wyglądałeś cudnie wyglądałeś obojętnie na to czy rzucę śliwką w twoje imię
i amager jak czule że dałeś mi śliwkę do rzucania
trzeba napisać do mortena!
trzeba napisać do bjørna! ziemia jest czuła a ja nie wystarczam żeby to ogarnąć!
jak możemy stać się bardziej daremni, bardziej brudni
bardziej daremni, spróbuj usłyszeć słowo:
dziękuję
jak!
boli od menstruacji i złych wspomnień
leżałam raz na leżaku, to złe wspomnienie
ten z którym się umawiałam on powiedział: co robisz, czemu usiadłaś i pokazałaś swoje majtki wszystkim
nie ogarniałam tego, nie myślałam o tym
no więc kilka lat później
no więc okazuje się! siedzę i gadam z typem przy barze
no i on mówi: wtedy w czasie tego układu kiedy usiadłaś i pokazałaś swoje majtki wszystkim
to był pierwszy raz jak cię zobaczyłem
gdybym tylko nazywała się torben i miała lżejsze życie
stałabym do cna przerypana na dole w seveneleven
i dziwiła się że nazywam się torben i to wcale nic nie znaczy
jak się nazywam
w chuj dziko i ten chaos to byłoby tak jasne
że chodzi się po rozżarzonym węglu że nie jest się panem we własnym domu
i to jak można mieć ochotę polizać dziecinę bo
jest całkiem malutka
cała ta miłość którą się ma, oł dear straciłam
rozum
jeśli jeden jeszcze płatek śniegu walnie mnie w szyję i spłynie
wzdłuż szyi
wyrucham wszystko co widzę albo zacznę
płakać i znów nigdy nie skończę
dostałam kartkę z życzeniami od kobiety która nazywa się
livia i skończy niedługo setkę
ona myśli że nazywam się livia i w poniedziałek skończyłam siedemnastkę, z tym wszystkim
życzy mi szczęścia
tanti cari di buon natale stoi na przodzie kartki
jaka radość! nikt nie ma swoich faktów straight! wszyscy mają
głowy głęboko w dupie!
wszyscy próbowali być tacy cieplutcy i tak dać spocząć udom na
kamieniach które cały dzień leżały
w cieniu
wszyscy byli tak wspaniale malutcy
moja babcia paliła dalej po tym jak miała krwotok mózgowy
sparaliżowało jej połowę twarzy
ledwie mogła złączyć swoje wargi, nie były nieprzepuszczalne
to musiało zaszkodzić mocy papierosa
tak teraz myślę
nie mogłam o tym myśleć wtedy, miałam dziesięć lat kiedy umarła
kiedy skupiam się na tym żeby o niej myśleć to nie jej twarz staje się wyraźna
to wspomnienie zniszczyły zdjęcia
kiedy próbuję pomyśleć o tym jak wyglądała zamiast niej pamiętam jakość
zdjęcia
jedno jest chropowate
drugie było wywołane w formacie którego już nie ma
pamiętam niektóre przedmioty które łączą się z jej istnieniem
podkładka pod talerz z lśniącego czerwonego wosku
betonowa skrzynia na kwiaty, róg ulicy amagerbro wskazuje, że powinnam skręcić
teraz jest ulica babci
jeśli będę przebywać przy przedmiotach wystarczająco długo pomieszczenia zaczną się kształtować
mały korytarz
drzwi które prowadzą do pokoju
sypialnia
łóżko.
myślę że znów mogę umiejscowić się w tym łóżku
ale ta opowieść która łączy się z łóżkiem niszczy ostrość
leżeliśmy tam
razem w tym łóżku
oglądaliśmy wspaniały dzień na plaży
film familijny
jeśli to była środa, oglądaliśmy wspaniały dzień na plaży
we luźnych fragmentach obecność jest najsilniejsza
jeśli znów wyjdę z sypialni
przez pokój, wąski korytarz
toaletę
tam raz myłam twarz
zimna woda
ręce
twarz
lustro
miętowo-zielony
mała torebka z lawędą
tylko to. że woda jest zimna
że dobrze robi.
nie pamiętam kiedy dotarło do mnie
że dziadek bił ich wszystkich
mój tato tak to zapamiętał:
każdego dnia czekało się na wpierdol a potem było cicho
babcia mogła leżeć w kuchni
która była bezpośrednim przedłużeniem korytarza i była tak samo wąska
albo mogła leżeć na korytarzu
najokropniej kiedy leciała z niej krew, kiedy trzeba było wycierać.
wtedy kiedy korytarz jest obecny mogę być moim tatą
ale nie jeśli zacznę myśleć o jego dziecięcych kolanach
brązowych spodenkach
tak jak wyglądają na zdjęciu
dziadek w białych, tato w brązowych spodenkach
wtedy wszystko jest stracone
i nie mogę odnaleźć spojrzenia taty
siedzącego na łóżku
stamtąd, jeśli drzwi są rozsunięte, można zobaczyć stół
wiem że ojciec jako czternastolatek dał dyla z domu
przez kilka lat ćpał i żył na ulicy
dopiero niedawno dotarło do mnie jak później opisywał mamę w listach
adresowanych do innych kobiet
ta mała świnia dobrze zniosła aborcję, pisał
kiedy ją bił szła do domu anni, nie chciała żeby babcia się o tym dowiedziała
wiem bo anni potem opowiedziała o tym babci
nieprzeżyte wspomnienie które przyszło kiedy zobaczyłam te listy
listy leżą na wprost
nigdy nie miał zamiaru ich komuś wysłać
moja mama miała je znaleźć. miała zostać zniszczona
mieszkali w tym samym mieszkaniu co ja teraz
myślałam że się kochają
moje paznokcie urosły i były obcięte wiele razy od kiedy mama umarła
jeszcze więcej razy od kiedy umarł tato
zmywam rzeczy i tego żałuję
masz to samo ciało co twój dziadek
mówiła zawsze mama
masz tę samą mimikę co ojciec
mówią wszyscy
nikt nie słyszał różnicy kiedy odbierałam telefon u mamy
mój dziadek myślał że rozmawia z córką
ostatni facet mamy też ją bił
myśli o nim kiedy idzie za oknem
wziął coś z samochodu, speszony
o tym jak okazywał niezadowolenie z obiadu w knajpie
tak jakby jego ciuchy były za duże
i widzieć go w nowym mieszkaniu po śmierci mamy
kupił dwa fotele, wyobrażone życie przed sobą
wszystko jest stracone w miejscu gdzie piszę
trzymać rękę na czole matki, upewnić się że nie ma gorączki
że jej dłonie nie są wilgotne
że siedzi na swoim rowerze
w drodze nad morze, zbieramy bez
cała miłość którą mam może być w bzie
ktoś powinien odebrać jej potulność
moja mama
powinnam była powiedzieć:
nikt nie ma prawa cię zniszczyć
wszyscy ci skurwiele
jesteś skrupulatna z makeupem zanim wyjdziemy na szkolny event
zapomnij o tym
po prostu zapomnij
nie ma powodu żeby być miłą dla niemiłych
zapomnij
nikt nie ma prawa wymagać żebyś była miła dla niemiłych
Maciej Bobula - Omówienie
Dziewczyna w spiętych w kok włosach siedzi w dresie i bluzce, patrzy w obiektyw aparatu, który robi jej zdjęcie, w dłoni tkwi dorysowany papieros z dorysowaną strużką czegoś a la dym. Obok na blacie stoją butelka coli i flaszka, książka i papierosy, z tyłu zaś na stoliku odpalony laptop z edytorem tekstu, flaszka i sok. Na zdjęciu niechlujnie naskrobane czymś jakby czerwonym flamastrem Asta Olivia Nordenhof det nemme og det ensomme. Zobaczyłem tę książkę w bibliotece w dziale z poezją, otworzyłem, popatrzyłem, wiersz, drugi, trzeci, itd., i wiedziałem, że niczego innego już nie chcę.
Do tej pory z duńskiej poezji znałem jedynie wiersze Yahyi Hassana, Inger Christensen, Tove Ditlevsen, czyli misz-masz, jeden poeta współczesny, dwie klasyczki duńskiej literatury XX wieku. Więcej nic, trochę bieda. Fakt, poezja w języku, w którym się czyta płynnie od roku i pół, wciąż stanowi wyzwanie większe niż przykładowo XIX-wieczna powieść, też nie ułatwia sprawy. Wygodniej sięgnąć po kolejnego starego Pontoppidana niż po rzecz nową, pisaną wersem, gdzie nie wiadomo, czy kolejny wers rzeczywiście łączy się syntaktycznie z wersem 3 linijki wyżej, jak nakazywałyby reguły gramatyki, czy jest ekwilibrystyką słowną i nie ma nic z górą i dołem wspólnego, a autorka go wrzuciła, żeby złamać narracje, bo tak rytm będzie fajniejszy. I dopiero ta wpatrująca się mnie z okładki Nordenhof ze swoimi połamanymi wersami, które niejednokrotnie wprawiają w konfuzję, bo syntaktyka i formy gramatyczne stanowią dla Dunki pretekst, żeby je tu i ówdzie odrzucać, sprawiła, że przełamałem się i dostałem najlepszą możliwą lekcję języka. Najpierw, kiedy czytając te wiersze i chłonąc ich niełatwy, ale wkręcający się w głowę flow, pełne nagłych cięć i zmian lokacji, głosów, języków, próbowałem przebić się do tego świata i skumać, kto jest kim, jak i po co mówi i czy boli bardzo, kiedy rzucić śliwką mirabelką w czyjeś imię. Potem, kiedy próbowałem to wszystko przetłumaczyć, żeby nie zgubić pewnych dwuznaczności, które budują napięcia w tych wierszach, a jest ich bez liku. Część pewnie pogubiłem, część, powiedziałbym, jeszcze zyskała w naszej giętkiej polszczyźnie względem sztywnych syntaktycznych ram duńskiego, które, jak wspomniałem, sama autorka stara się rozsadzać.
Jedną z najczęściej wymienianych kategorii w kontekście obsypanego nagrodami tomu det nemme og det ensomme z 2013 roku jest autentyczność. Wynika to w dużej mierze z faktu, że autorka wypruła w nim krwiste bebechy dotyczące uroków życia na tym najlepszym z możliwych światów – wielopokoleniowej przemocy w rodzinie, śmierci obojga rodziców, pijaństwa, prostytucji, etc. Wszystkie te przeżycia mienią się odbite w wersach jak w kawałkach potłuczonego lustra. Pamiętam, że pierwsze linijki, na które trafiłem w bibliotece po otwarciu tej książki, traktowały o zabiciu kociaka, rzuceniu nim o ścianę, kiedy ten nie chciał pić mleka z piersi jedenastoletniej dziewczynki. Kilka linijek wyżej ta sama dziewczyna w wieku szesnastu lat nie chce mieć menstruacji, trochę niżej, jako kobieta już, nie chce mieć dzieci, skazać kolejnych żyć na smutek. Gniew młodej dziewczynki czy dorosłej kobiety, ten wyraz wkurwu wobec przeszywającej mizerii otaczającego świata, przed którym na dłuższą metę nie ma ucieczki, wszystko to jest opowiedziane precyzyjnie chłodnym, przejmującym językiem, który meandruje przez wnętrza i zewnętrza, wspomnienia, lokacje, oddaje głos innym aktorom tego przedstawienia zwanego życiem – ofiarom i ich oprawcom. Albo ofiarom, które stają się oprawcami, wszak, chcemy tego czy nie, wszyscy na tym padole przeglądamy się w sobie jak w tych kawałkach rozbitego lustra. I ta dziewczyna z Kopenhagi, której właśnie się przyglądasz jak siedzi i patrzy na ciebie z okładki książki z wierszami, na pewno powie ci w tych wierszach coś o tobie.